Strony

piątek, 2 stycznia 2015

Przeklęty los

Dobry wieczór :D
Ten one shot dedykuje J.Mour która "nie pogardziłaby czymś z Jinem". No cóż pewnie znów zostanę zbluzgana o zły dobór charakterów względem postaci, ale co tam. Akcja toczy się w czasach wiktoriańskiej Anglii czyli mniej więcej w XIX w. Skupiłam się dziś bardziej na podłożu psychicznym.
V x Jin






Dzieciństwo widzę jak przez mgłę. Lecz pamiętam bramę dzielącą nasze ogrody, zawsze otwarta, jakby zapraszała. Wejdź przeze mnie. Mówiła. Nie zamykaj mnie. Mówiła. Lecz pewnego dnia nie mieli wyboru. Co pozostawiliśmy tam? Zdrady, kłamstwa. Zawsze tak było pamiętasz? Wieczory spędzane przy wspólnym stole. Pod miłymi słowami, pochwałami i opowieściami rodem z dobrze nam znanych ksiąg, zawsze coś się kryło. Czy była to zwykła podłość? Czy po prostu fanatyzm skryty niczym cień nocą. Zdrady dokonywane na oczach dzieci zawsze były bolesne, nie powinniśmy. Jednak ta ciekawość rodząca się w nas z każdym jękiem była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Mój ojciec, Twa matka. Czym sobie na to zasłużyliśmy? Jednak nikomu nie powiedzieliśmy nic. Ani słowa. To miał być nasz sekret. Nadeszła zima. A wraz z nią zmiany. Trudno mi myśli ubrać w słowa, tyle do powiedzenia, tyle do przekazania. A jednak. Nie potrafię. Nauczeni przez niesprzyjający los chcieliśmy na zawsze być razem, być sobą. Gdy jednak mówiliśmy dorosłym prawdę, oni nas wyśmiewali, rzekli nam nie raz iż to grzech, nieczyste pragnienie połączenia dwóch tak innych od siebie żyć. Szaleństwo pchnęło nas na drogę zła. Wkrótce pozostawiono mnie i chorą matkę w pustej wielkiej posiadłości. Wysyłano nam pieniądze, które jednak nie wystarczały na leki. By ocalić rodzicielkę byłem gotów na wszystko, nawet zerwanie więzi które tkwiły w nas od dzieciństwa.Wiedziałem że serce Twojej naiwnej siostry łatwo złamać, że zrobi wszystko, by ktoś ją pokochał. Wiedziałem że wiele razy wzdychała gdy do Ciebie przychodziłem. Gdy Cię przytulałem. Tamtego dnia, kochałem ją mocno, rżnąłem tak jak chciała. Tamtego dnia otrzymałem od niej pieniądze. Tamtego dnia zdradziłem przyjaźń. Tamtego dnia chciałem ratować matkę. Tamtego dnia zamknięto bramę na zawsze. Tamtego dnia, straciłem Ciebie. Na zawsze.Pieniędzy jak można było się domyślić nie starczyło na dużą ilość leków. Przedmioty w moim domu, kiedyś piękne, pełne wspomnień. Znikały jedno po drugim. Wkrótce zostało łóżko i krzesło. A po jakimś czasie tylko krzesło. Siedziałem całe dnie wpatrując się w miejsce gdzie kiedyś stało łoże. Łoże które było początkiem mojego życia i końcem jej. Podłoga w tamtym miejscu traciła powoli kolor. Długi które zaciągałem na leki, których nie byłem w stanie spłacić, wciąż atakowały mnie w białych kopertach, zaśmiecających niegdyś ważną posiadłość, niegdyś ważnej rodziny. Po tej rodzinie zostało wspomnienie i duży... nie. Mały wystraszony chłopczyk, Szukający. Czego? Tego sam nie wiem. Trafiłem tam, gdzie nikt nie chciał trafić. Musiałem odpracować zaczerpnięte sumy. W podziemnych korytarzach szukałem siebie. Lecz i tam nic nie znalazłem. Na koniec był ogień. Widziałem jak ogniste języki liżą i pożerają piękne drewno. Wszystkie wspomnienia. Wszystko co mi pozostało. Zniknęło dużo szybciej niż tego pragnąłem. Jak liść na drzewie porwany przez wiatr, moje dotychczasowe życie spłonęło z tą samą łatwością. Coś we mnie pękło, coś się narodziło. Wiedziałem tylko że osoba którą byłem dotychczas, odeszła i nie wróci. Drogi przyjacielu, czy dasz mi jeszcze raz, namieszać w swoim życiu?

~~~~
Stałem w drzwiach wpatrując się w te piękne brązowe oczy, oczy które kiedyś patrzyły na mnie z podziwem i respektem. Teraz zaś trudno było cokolwiek z nich wyczytać, ale delikatny błysk jeszcze z nich nie zniknął. Wciąż było w nich to samo co wtedy.
- Jin- szepnęły mi cicho małe różowe usta. Wyciągnął bladą dłoń w moją stronę, lecz nim ona dotarła do celu, szybko cofnął ją w swoją stronę, jakby napotkał mur dzielący nas przez te lata. Bez dalszych słów wprowadził mnie do domu. Idąc przez wąskie korytarze poczułem się jak dziecko, z tą różnicą że teraz nie mogłem go dotknąć. Niby tak blisko, jednak dla mnie tak daleko. Był nieosiągalny dla moich najskrytszych pragnień. Gdy wstąpiliśmy do salonu, uderzyła mnie rudość włosów oraz skąpy strój przywdziany przez niegdyś porządną dziewczynę. W dwa palce chwyciłem przesiąknięty skazą czerwony kosmyk delikatnych loków.
- Kiedyś taka delikatna- szepnąłem dłonią schodząc niżej na wypudrowane policzki- ten kolor i ten strój. Nie pasuje do kobiety którą znałem- odtrąciła moją dłoń piorunując spojrzeniem. Oblizała wargi pokryte wiśniowym odcieniem.
- Pamiętaj mój drogi że to ty mnie wszystkiego nauczyłeś- w niej nie było już nic z tej którą znałem przed laty. Nic. Nagle drzwi zamknęły się z trzaskiem a do sali wkroczyła wdowa niegdyś przez mnie zwaną wrzosową z powodu lubości do tych niezwykle pospolitych roślin.
- No proszę, proszę- obeszła mnie na około zahaczając o wyblakły już garnitur- nie myślałam że nawiedzi nas jeszcze wielki pan Kim Seok Jin- wysyczała niczym żmija przez swoje żółte i zniszczone zęby- niegdyś tak z nami zżyty.
-Matko- skwitował do teraz cichy chłopak. Uniosła ręce w geście poddania i zasiadła na siwej kanapie. Wskazał na mnie i korytarz, gdy tam wyszliśmy, wciąż niemo zaprowadził mnie na górę do swojego pokoju- dlaczego teraz? Dlaczego po takim czasie? Czego ode mnie oczekujesz?- spytał stając do mnie tyłem tuż przed wielkim oknem.
- Dużo się zmieniło przyjacielu, tak jak my- podszedłem do niego bliżej kładąc dłoń na ramieniu, delikatnie, jakby zaraz miał rozwiać się w pył- zbyt wiele.
- Zjawiasz się tak nagle- odwrócił się w mą stronę patrząc na mnie pustym wzrokiem, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Nic- zrujnowałeś mi życie, czego oczekujesz teraz?
- Daj mi się zniszczyć- szepnąłem na jego ucho, delikatnie się schylając. Wschodzące słońce delikatnie oświeciło pokój. Położyłem dłoń na jego policzku i przechylając się lekko w prawo musnąłem jego wargi- pozwól zgrzeszyć- drugą dłoń uniosłem wraz z jego ku górze i wtedy je złączyłem- bądź znów całym moim światem- oparłem czoło o jego i przymknąłem powieki-pozwól być znów złym chłopcem.
Westchnął i delikatnie mnie odepchnął.
- Najpierw udowodnij, że kochasz.
Wyszedł trzaskając drzwiami i pozostawiając mnie z pustką serca i wschodzącym słońcem. Czy wybaczy mi kiedykolwiek? Czy znów pokocha?
Do pokoju weszła służka z pięknym czarnym garniturem w rękach.
- Pani mówi byś się wykąpał i zaszczycił nas swą obecnością na obiedzie.
- Mari, nie musisz już mówić do mnie tym oficjalnym tonem, teraz znaczę dużo mniej niż ty- uśmiechnąłem się w jej stronę i cicho dziękując zabrałem ubiór- jaki jest teraz Tae?
- Od kiedy brama została zamknięta panicz niewiele się uśmiecha, wciąż jest tym miłym i słodkim chłopcem. Nie radzi sobie jednak z pustką i samotnością w jakiej go pozostawiłeś.
I wyszła.
~~~
Gdy udałem się do jadalni natrafiłem na napiętą atmosferę, jakby nikt nie chciał tu być. Usiadłem na krześle przy Tae i spojrzałem krzywym okiem na rodzinę. Kiedyś taka piękna straciła już swój blask. Chwile później do pomieszczenia wkroczył najmłodszy członek rodziny. Zlustrował mnie i prychnął.
- Od kiedy to przyjmujemy bezdomnych i chujów w nasze progi droga matko?
- Od kiedy pragnie tego twój braciszek.
Nikt nic więcej nie powiedział. Wszyscy jedli w ciszy która nie pasowała do tego pokoju, kiedyś przepełniona ludźmi, śmiechem, gwarem, opowieściami. Teraz cicho łkał widząc nasze twarze. Nagle, Tae zaczął kaszleć. Myślałem, że zadławił się potrawą, jednak on wstał lekko pochylony od stołu i kaszląc w chusteczkę zniknął gdzieś w cieniu mrocznej posiadłości. Popatrzyłem na wszystkich, który żałośnie patrzyli w talerze jakby byli na pogrzebie.
- Co mu jest?- spytałem gdy pani domu na mnie spojrzała. Pokiwała tylko smutno głową i wstała od stołu. Siedziałem wciąż wpatrując się w miejsce gdzie mój przyjaciel stopił się z tłem. Wkrótce pozostałem sam w pomieszczeniu. Spuszczając wzrok natrafiłem na krople krwi połyskujące na bladej kamiennej posadzce- Co tu się do cholery dzieje?- szepnąłem wstając.
~~~
-Tae?- szepnąłem uchylając wielkie drzwi od sypialni, zobaczyłem go leżącego na białej pościeli. Przykryłem go kołdrą odrzuconą na bok i pocałowałem w czoło. Usiadłem na rogu łóżka i zastanawiałem do czego to wszystko prowadzi? Nagle poczułem na brzuchu czyjeś ramiona które mnie oplotły.
- Jin- szeptał wspinając się po moich plecach w górę- Jin.. kochaj mnie- zaciął i wtulił się we mnie- proszę, kochaj mnie.
- Tae? Dobrze się czujesz?- odwróciłem się w jego stronę i spostrzegłem przepełnione bólem spojrzenie.
- Dlaczego?- walnął mnie delikatnie pięścią w tors- dlaczego odszedłeś? Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego mnie zraniłeś? Jin, dlaczego nie było cię przy mnie? Dlaczego...- zobaczyłem na jego kostkach śródręcza blizny i świeże rany. Przyjrzałem się dokładnie ścianom i zobaczyłem na nich gdzie nie gdzie plamki krwi.  Chwyciłem jakiś notatnik, mógł okazać się pamiętnikiem. Nie myliłem się.

Dzień 1. Gdy matka dowiedziała się co uczynił Jin względem mej siostry postanowiła, że już na zawsze zamknie bramę nas dzielącą i zerwie wszelakie kontakty łączące nas z tą rodziną. Już nigdy nie miałem ujrzeć ukochanego? Nigdy nie posmakować jego ust? Nigdy nie zatracić się w jego ramionach jak zwykle wieczorami. Zdradził mnie. To prawda. Lecz jak mam chować urazę, gdy wszystko było dobrej myśli. Nie wiem, jak on sobie poradzi. Nie wiem, jak to zniesie. Boję się o niego. Chcę teraz przy nim być. (...)

Nigdy nie chował do mnie urazy? Przecież... Wyrządziłem mu piekło. Przewinąłem kartki i zatrzymałem się na byle jakiej.

Dzień 85. Dziś pochowano jego matkę. Widziałem jak pustym nieobecnym wzrokiem wpatruje się w nagrobek. To tak bardzo boli. Dlaczego akurat jego to spotkało? Dlaczego nie mnie? Chciałbym, by cały jego ból został przelany na mnie. Matka zabroniła mi z nim rozmawiać. Więc chowam się w cieniu, by go widzieć.

Dzień 421. Lekarz twierdzi, że choroba postępuje. W domu ciągle za mną latają, że mam brać leki, i leki i tylko w kółko leki. Ale one nie pomagają. A oni wiedzą, już dawno spisali mnie na straty. Ale ja żyje! Jeszcze żyje! Nawet nie umieją stwierdzić, co mnie zabija, a to boli, to tak cholernie boli. Miałem nadzieje, że to tylko sen, wszystko widzę jak przez sen, nie widzę już granicy między marzeniem a rzeczywistością. Czy ja umieram? Nie mogę umrzeć, póki się z nim nie pożegnam, póki nie powiem, że go kocham. Ja nie mogę zginąć. Nie teraz. 

Zamknąłem notatnik, nie byłem w stanie czytać więcej. Ile to trwało? Tyle tu kartek, tyle dni. A w każdym choć zdanie o mnie. Czy on jednak nie był w stanie żyć beze mnie? Żył w moim cieniu? Nie. On był moim cieniem. Każde światło ma swój cień. Ale dlaczego akurat ja?
- To trwało trzy lata, pięć miesięcy, dwa tygodnie i cztery dni. Długo kazałeś na siebie czekać- usłyszałem słaby głos tuż za sobą.
- Co to za choroba?- spytałem odwracając się w stronę brązowookiego.
- Nikt nie wie, wiedzą tylko, że dzieje się to w płucach. Nie chce odejść, jakby mnie nigdy nie miało być. Chcę coś po sobie zostawić. Nie chcę zginąć tak marnie. Mój umysł kroczy po bezsensownych ścieżkach najczarniejszych wyobrażeń.
- Hej- złapałem jego głowę i przyciągnąłem lekko w moją stronę- jesteś silny. Ja to wiem, ty też powinieneś- pocałowałem go delikatnie w popękane wargi- nie zostawię cię, już nigdy nie odejdę. Damy radę, razem. Chroni nas Bóg.
- Boga tu nie ma- szepnął spuszczając głowę- nigdy go tu nie było.
- Oj zamknij się już cholerny filozofie- przyciągnąłem go to pocałunku, tym razem prawdziwego, dorosłego. Tej nocy mimo wykaszlanej krwi pozwoliłem mu się zatopić w namiętności jakiej dawno nie zaznał. Jaką tylko ja mogę mu zapewnić.
~~~~
Rankiem wtulonych w swoje nagie ciała, zastała nas ruda prostytutka. I obdarzyła krzywym spojrzeniem.
- Musi wziąć leki. Teraz.
- Dopilnuje, by je wziął, dziękuję- powiedziałem zabierając od niej tabletkę i szklankę wody, gdy wyszła delikatnie potrząsnąłem ciałem chłopaka i pocałowałem w plecy- Taeś kochanie, lekarstwo.
- Ty jesteś moim lekarstwem- obrócił się w moją stronę z zaspanym spojrzeniem, uśmiechnąłem się tylko i podałem mu lekarstwo. Grzecznie je połknął.
- Przydałoby się ubrać- powiedziałem wstając i podchodząc do szafy.
- Mnie się ten widok podoba... mrrrrrrrrrr...- mruknął przekręcając się na brzuch.
~~~~
Przy śniadaniu atmosfera  była mniej napięta, może z powodu, iż Tae wciąż się śmiał. Nie szczędziłem mu małych pieszczot. Zabrałem go na spacer po ogrodzie, później także do miasta. Ten dzień był piękny. Nie miewał swoich ataków kaszlu. A wieczór spędziliśmy na kanapie przy kominku czytając książki - jedyną rzecz stałą w naszym życiu, niezmienną.
Codziennie na całym świecie dance macabre pochłania wiele osób, i nieważne czy to król, czy duchowny, czy to żebrak czy bogacz. Śmierć dopada nas wszystkich. Lecz dlaczego tego dnia pochłonęła właśnie mojego Tae? Na to pytanie nikt mi nie odpowie.
Każdy wierzy że jego śmierć będzie jako takim końcem świata. Jednak jego śmierć była. Końcem świata który kształtował się przez ból i śmierć, nienawiść i pożądanie. Był końcem mojego pierdolonego świata.

4 komentarze:

  1. Hejhej, kto tu mówi o bluzganiu~
    Powiem tak. Ładny fanfick. Nawet bardzo. Czytałam i wszystko było piękne, to dwóch momentów. Podobało mu się, że pisałaś to opowiadanie takim podniosłym językiem, mogłam się nieźle w nie wczuć. Bardzo też podobał mi się sam motyw, ale jedyne 'ale', jakie chcę Ci zarzucić, to dobór słownictwa. "Chuju" i "Mrrrrrr", nie bardzo pasuje do tego XD Czułam się jakbym w pierwszej chwili z tej całej podniosłości nieco wyleciała, ale to zawsze można poprawić~
    No i prócz tego, smutno mi się zrobiło na końcu, chociaż opis śmierci V, mógłby być nieco bardziej rozpisany ;_;
    Jednak, szczerze, naprawdę jest lepiej niż przy poprzednim fanficku. Prócz tych małych niedogodności bardzo mi się podobało~!
    Powodzenia, bo Twoje pisanie idzie w naprawdę dobrym kierunku!
    Teraz będzie tylko lepiej.

    J.Mour

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejciu dziękuje *kłania się*
      No nie wiedziałam zbytnio co tam wstawić bo wiem że używali zwrotów typu cholera ale nie mogłam znaleźć tamtego odpowiednika chuja xD lubię książki i filmy tego typu i naprawdę ostatnio za dużo oglądam dom grozy. Nie dawać mi wiktoriańskiej Anglii... po spędzeniu całego dnia na pisaniu nie chciało mi się już rozwijać śmierci, następnym razem bardziej się postaram dziękuje.

      Usuń
    2. Ja jej mówiłam, że ma bardziej opisać tą całą śmierć. To ona "że nie ma już siły" ja chciałam jej to bardziej rozbudować, ale mnie zołza wkurwiła powiedziała, że i tak wszystko zrobi po swojemu. To niech spierdala :P

      Usuń
  2. Mam łzy w oczach, ale ich nie wypuszczam, bo jestem silna. Piękne. Trochę krótkie, jak dla mnie. Takie tam moje kaprysy XD Jakbyś mogła, to napisz coś wesołego z tym parringiem. O dziwo zaczęłam go lubić- to twoja wina. Pozdrawiam i życzę duuuuuużoooooo weny.

    OdpowiedzUsuń