Wszyscy siedzieli oniemiali przed białym laptopem. W oczach V widziałem łzy, którym jednak nie pozwolił wypłynąć. Jin ze zgrozą i jakby niechęcią patrzył na postać w urządzeniu. J-hope omijał wszystkie spojrzenia, lecz w pewnym momencie spojrzał w ich stronę.
- Ja..- zaczął, ale Tae mu przerwał.
- Zejdź mi z oczu- powiedział, beznamiętnie patrząc w jego oczy- nie chce cię już nigdy widzieć.
Hoseok złapał pendriva i wstał. Spojrzał jeszcze na nas i wyszedł z domu, głośno trzaskając drzwiami. Muszę przyznać, że Hyung trochę przesadził, chociaż mnie też by coś takiego zabolało. Siedzieliśmy chwile w ciszy, aż Jin wstał i zabierając rzeczy, również wyszedł. Pobiegłem za nim. Boje się tego, co mogłoby się stać. Zatrzymałem go na zakręcie.
- Co chcesz mu zrobić?- spytałem ledwo łapiąc powietrze.
- Zasługuje na najgorsze- wysyczał.
-Co? Odbiło ci? Ja też kocham dwóch chłopców! I co za to mnie zabijecie?
-Kookie, nie wtrącaj się.
-Dlacze... - nie skończyłem, bo przyciągnął mnie za koszulkę i pocałował. Odepchnąłem go szybko- boli cię coś czy chcesz, żeby zabolało?
- Widzisz. Odpychasz mnie, czyli nie kochasz tak jak on. Teraz kochasz Jimina.
Wyminął mnie i poszedł dalej. Zobaczyłem jak na ulicy łapie J-hopa i brutalnie rzuca nim o ziemię. Wkurwiłem się i pobiegłem w ich stronę. Jin jeszcze mocno go kopnął i sobie poszedł. (ALEE BRRUTAAAL dop. by Aga ;3) Nim dobiegłem, Hoseok zdążył wstać i szedł dalej w stronę mostu. Szedłem za nim już spokojniej, drąc się, ale udawał, że nie słyszy. Nagle stanął na barierce i odwrócił przodem do mnie. Uśmiechał się, choć po jego policzkach spływały łzy. Zrobiłem krok w przód, by go złapać.
- Przepraszam- szepnął i zamykając powieki zsunął się w otchłań. Wstrzymałem powietrze, nie wierząc w to co się stało. Pusto patrzyłem w przestrzeń w której jeszcze przed chwilą stał, jakby zaraz miał się znów pojawić. Ktoś zaczął coś krzyczeć. Nie zwracałem uwagi. Nic nie słyszałem, a przed oczami miałem tylko jego szeroki uśmiech. Smutek, który mnie ogarnął, nie miał kształtu czy koloru, osiadł na dnie mego serca jak śnieg. Stałem bezradny, jedyne co mogłem robić, to szlochać. Wbrew mojej woli słyszałem w głowie jego śmiech, słowa wypowiedziane, uśmiechy mi posłane. To wszystko sprawiło, że byłem jeszcze bardziej beznadziejny. Jego śmierć nie napawała mnie smutkiem, czułem tylko pustkę, nie czułem nic. Nic nie było już w środku, nikogo. Czyjeś pocieszające ramiona obejmowały moje ciało, nie chciałem tego. Odepchnąłem te ramiona i upadłem na ziemię.
- Żegnaj- szepnąłem w łzach.
~~
Wpadłem do domu, rzucając się na hyunga.
-To wszystko twoja wina!- krzyczałem, szarpiąc jego ubraniem- gdyby nie ty nic by się nie stało. To wszystko przez ciebie! To ty powinieneś zginąć, nie on! NIE MASZ PRAWA ŻYĆ. Jak mogłeś mu to zrobić, myślałeś chociaż o nim? Wiedziałeś, że jest w tobie zakochany, więc dlaczego?!- nagle mój policzek zaczął piec. Popatrzyłem zdziwiony na Namjoona.
- Uspokój się dzieciaku! Co się stało?
- On nie żyje! Skoczył- zaszlochałem, opadając na podłogę- go już nie ma. To wszystko przez niego!
~~
Staliśmy smutno, a ludzie w czarnych garniturach opuszczali trumnę do wilgotnej ziemi. V pusto patrzył w przestrzeń, widać po nim było, że długo nic nie jadł i nie spał. Nie pozwalał nikomu wejść do swojego pokoju i nie chciał iść dziś na pogrzeb ale Jin się na niego wkurwił i siłą go wyniósł z domu i wpakował z nami do samochodu. Nie był w stanie o nim mówić, nie był w stanie nic mówić. Jednak nie porzucimy go w potrzebie. Pomożemy. Wszyscy po tysiąckroć mówili "przykro mi" i "wszytko będzie dobrze". Wyrazy tak pozbawione sensu. Było im przykro? Próbowali go powstrzymać? Próbowali przywrócić go do życia? Nie. Ja też nie. "Będzie dobrze"? Kiepski żart. Co oni wiedzieli o utracie bliskich których kochaliśmy? Zjawili się policjanci, chcieli wiedzieć co się stało. Ale nie byłem im w stanie powiedzieć. Z moich ust wychodziły słowa: "Go już nie ma" i "On nie wróci". Jednak przez gardło nie chciało mi przejść słowa: "On się zabił" czy "popełnił samobójstwo". Sądzę, że przez to wszystko utraciliśmy normalność, nikt się nie uśmiechał. Wszyscy byli jak skorupy, a sam V no cóż. Nawet skorupy nie przypominał, było z nim jeszcze gorzej. Powinien płakać, jednak nie zdobył się na to. Powinien krzyczeć, jednak żaden odgłos nie rozrywał mu gardła. Powinien żyć, jednak tego nie chciał. Wszyscy byliśmy ubrani na czarno. Wszyscy mieliśmy posępne miny. Prosiłem o pogodę adekwatną do dnia, jednak przyroda robiła sobie z nas żarty. Nie padało, nie wiało. Ba! Świeciło na całego. Tak pięknego dnia nie było od tygodni. Piękny dzień, by pożegnać piękną osobę, jednak łatwiej byłoby to zrobić w ulewie. Gdy spytano naszą grupę, czy chcemy oddać cześć zmarłemu, coś powiedzieć, żaden z nas nie drgnął ani o milimetr. Wszyscy myśleli, że cisza pozostanie wieczna. Jednak nagle pogryzione, zaczerwienione usta się otworzyły. A z każdym słowem pojawiało się na nich nowe pęknięcie z którego kapały małe krople krwi.
- On już nie słyszy, po co więc mówić?- wychrypiał najgłośniej jak mógł, jednak zbyt cicho, by dotrzeć do większości. Podniósł na nas swoje puste spojrzenie, aż we mnie coś pękło, jeszcze ciszej niż wcześniej sapnął- zabierzcie mnie stąd.
Nic więcej tego dnia nie powiedział. Nie przyszedł na kolacje. Położył się i zasnął.
Rano obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła. Na początku nic nie rozumiałem i starałem się usnąć, jednak do głowy przyszły mi najgorsze scenariusze. Wybiegłem szybko z pokoju i po paru sekundach znalazłem się w kuchni. Zobaczyłem tam Tae w samych bokserkach. Jego żebra odznaczały się mocno na tle bladej, prawie białej skóry. Policzki miał zapadnięte, a oczy podkrążone i zaczerwienione. Grozę jednak wzbudził we mnie obraz jego ręki. od nadgarstka aż po łokieć widniało głębokie rozcięcie. Patrzył na nie obojętnie i dobrze wiem co sobie myślał "powinienem bardziej cierpieć". Koło jego stóp leżały kawałki jakiegoś kubka, całe w krwi, która wciąż sączyła się z jego ran. To był kubek od niego. Dobrze o tym wiem. Nagle do pomieszczenia wpadł Jin. Rzucił mi telefon.
- Dzwoń na pogotowie.
- Ja ni- szepnął cicho Tae, chcąc uciec, ale starszy złapał go za nadgarstek i przyciągnął do siebie.- powinienem zdechnąć. Jak zwierzę. Nie powinienem chodzić po ziemi, po której on stąpał.
- Nie mów tak- ręka Jina zacisnęła się mocniej, kłykcie miał już białe.
- Bliżej mi do psa, niż człowieka.
- Kocham psy. Zawsze je kochałem.- po tych słowach przyciągnął go do długiego pocałunku.
A później przyjechała karetka.
Dlaczego ja? Dlaczego kurwa ja?!
Boziu jakie to piękne, a zarazem smutne.
OdpowiedzUsuńSuper rozdział i czekam na następny.
Dziękuje
UsuńDooooobra.
OdpowiedzUsuńZjebałaś.
Naprawdę, zjebałaś ;(
Zabić HOŁPA to przecież... ahhhduasdj
Całe to opowiadanie jest zajebistą komedią i romansem za razem, pozytywnie pojebane, ale no...
Nie zgadzam się.
I tyle.
Pozdrawiam.
Gisa.
Alle no HOOOOOOBI </3
Plasiam :'c ale no musiałam kogoś zabić siła wyższa! (tak naprawdę wcale nie chodziło o mój zły humor)
Usuń